Przeżyliśmy huragan Irma
Regularnie zwiedzamy świat, ale ta podróż na długo pozostanie w naszej pamięci. Huragan, który w sierpniu 2017 roku przeszedł przez Wyspy Karaibskie i Florydę został uznany za najsilniejszy w historii Stanów Zjednoczonych. Jak wylądowaliśmy w samym sercu huraganu i w jaki sposób się do niego przygotowaliśmy? W tym wpisie poznacie Irmę z naszego punktu widzenia.
Zabrzmi banalnie, ale to miała być nasza wymarzona podróż poślubna. Z mężem polecieliśmy na Florydę, żeby w końcu odwiedzić ukochane Miami Beach, zobaczyć Palm Beach, a przy okazji zaglądnąć do znajomych w Orlando. To miała być krótka wyprawa — po ośmiu dniach odpoczynku, 9 września, mieliśmy wracać do Polski.
Nadchodzi huragan
Po kilku dniach spędzonych na miejscu usłyszeliśmy informacje o szalejącym na oceanie huraganie piątej kategorii. Wtedy nie przejęliśmy się tą wiadomością — wynajęliśmy cabrio i ruszyliśmy wybrzeżem do znajomych w Orlando. Nie wiedzieliśmy wtedy, czy huragan dotrze na Florydę, mało tego — o sile żywiołu dowiedzieliśmy się dopiero od zaniepokojonej rodziny z Polski. U przyjaciół usłyszeliśmy też, że huragan Irma na pewno uderzy we Florydę z 10 na 11 sierpnia. My mieliśmy zaplanowany powrót do Polski dokładnie dzień wcześniej więc żyliśmy nadzieją, że uda nam się odlecieć przed nadejściem żywiołu. Niestety dopiero na stronie internetowej lotniska w Miami dowiedzieliśmy się, że nasz lot został odwołany. Zrozumieliśmy, że będziemy musieli przeczekać huragan na miejscu.
Przygotowania
Jak na wiadomość o huraganie zareagowali mieszkańcy.? Część ludzi opuściła Florydę, inni rozpoczęli gorączkowe przygotowania, zabezpieczali swoje domy, robili zapasy jedzenia. Na kilka dni przed uderzeniem w sklepach brakowało wody, baterii i konserw. Później tak samo trudno było kupić benzynę
Jak przeżyliśmy Irmę
Nadszedł dzień uderzenia. Pierwsze podawane przez wiadomości informacje nie wróżyły dobrze — wciąż powtarzano, że to jeden z najsilniejszych huraganów 5 kategorii w historii Stanów Zjednoczonych. Robiliśmy zapasy, zabezpieczaliśmy dom i samochody, a ja nie mogłam uwierzyć, że podczas zaledwie kilkudniowej podróży trafiliśmy na huragan obejmujący swym zasięgiem powierzchnię wielkości Polski, który nad Haiti osiągał prędkość 300 km/h! Te dane przerażały i robiły na mnie ogromne wrażenie jednocześnie.
Przyrządziliśmy kolację i czekaliśmy na nadejście żywiołu. Deszcz i wiatr szalał już od samego rana, koło godziny 21 podwoił swoją siłę, a w domach przestał działać prąd — wtedy jeszcze obserwowaliśmy wszystko z zewnątrz.
Mniej więcej po godzinie zdarzyło się coś, co przestraszyło mnie naprawdę. Znacie powiedzenie „cisza przed burzą”? Doświadczyliśmy go dosłownie — w ciągu ułamka sekundy wszystko zatrzymało się, jakby ktoś włączył znak stop. Wiatr ustał do zera, z nieba nie spadła nawet kropla deszczu. Z totalnej ciszy wybudziły nas telefony, a raczej masowo wysyłane ostrzeżenia o tornadach w okolicy, plus bezprzewodowy odkurzacz, który włączył się sam i zaczął szaleć wewnątrz domu.
W tej ciszy Irma powitała nas niebieskimi oraz czerwonymi rozbłyskami — całe niebo świeciło jak napromieniowane. Był to rodzaj bezgłośnych wyładowań, których nigdy wcześniej w swoim życiu nie widziałam. Szybko zdecydowaliśmy się schronić wewnątrz domu, zwłaszcza że wiatr zaczął wiać z coraz większą mocą. Nigdy nie zapomnę dźwięków huraganu, kiedy późno w nocy próbowaliśmy zasnąć.
Po wszystkim
Koniec końców okazało się, że po wejściu na ląd huragan znacznie opadł na sile. Obudziliśmy się cali i zdrowi, jednak obraz, jaki zobaczyliśmy po wyjściu z domu bardzo nas poruszył. Takie kadry znaliśmy do tej pory jedynie z telewizji, z zagranicznych wiadomości albo katastroficznych filmów. Połamane palmy, mnóstwo liści oraz gałęzi, zablokowane przez złamane drzewa drogi, domy zalane przez płynące w pobliżu rzeki oraz budynki zniszczone przez wiatr. Irma spustoszyła ogromne tereny. W karaibskiej Antigui zniszczonych zostało 90% wszystkich stojących gospodarstw. Nie będę podawać statystyk, wiele informacji na temat Irmy znajdziecie w sieci.
Na powrót prądu czekaliśmy aż pięć dni. W tym czasie miasta zostały całkowicie sparaliżowane — nie działały szkoły, sklepy, restauracje i centra handlowe. Ogromnym problemem okazał się nasz powrót do Polski. Linie lotnicze Air Berlin nie zagwarantowały nam powrotu, chociaż wcześniej kupiliśmy bilety w obie strony. Zapewniano nas, że „za dwa dni być może będą dla nas miejsca”, po czym sytuacja powtarzała się i tak w kółko. Byliśmy zmuszeni kupić nowe bilety z trzema przesiadkami. Linia lotnicza Air Berlin upadła, a my do dzisiaj nie otrzymaliśmy żadnej rekompensaty.
Wniosek? Lecąc do Stanów, warto być przygotowanym na pogodowe niespodzianki. Podczas naszej pierwszej podróży trafiliśmy na huragan, podczas drugiej — na zimę stulecia (być może kiedyś też Wam o niej opowiem). Już wkrótce planujemy kolejną wyprawę za ocean, jak sądzicie, jakie nieprzewidziane sytuacje będą czekać na nas tym razem?